Archiwum 01 stycznia 2017


sty 01 2017 Raporty z Indy #1 - Worlds of Sports Wrestling...
Komentarze (0)

#1... czyli inaczej start ;) Jest to mój pierwszy taki opis gali, co prawda miałem takie założenie, żeby zacząć od gal datowanych na rok 2017, ale tak się złożyło, że ostatniego dnia starego roku wyszedł pilot World of Sports Wrestling. Czym jest World of Sports Wrestling? To powracająca dziś bryjyjska federacja, istniejąca od 2 stycznia 1965 do 28 września 1985 roku. Co skłoniło promotorów do restartu tak starego projektu? Nie wiem. Mam tylko nadzieję, że nawiązań do tego co było kiedyś dziś za wiele nie będzie, a już napewno, że nie będziemy raczeni walkami zawodników z tamtego okresu. Jakoś nie wyobrażam sobie oglądania walk co najmniej 50 letnich dziadków (bez urazy Panie UnderTaker, Pan jest wyjątkiem, ale Pana raczej się nie spodziewam w tej, bądź co bądź, niszowej federacji).

 

Mające trwać 1 godzinę i 29 minut show, rozpoczęło króciutkie video przedstawiające stare World of Sports Wrestling oraz klatki wyjęte prawdopodobnie z dzisiejszego odcinka. Pierwsze co rzuca mi się w oczy, to dość duża arena, do tego zapełniona chyba do pełna – widać Anglicy mają oczekiwania co do tej federacji. Ja sobie nadzieji jakichś wielkich nie robię, ale pisząc ten akapit gdzieś z tyłu głowy siedzi mi myśl “może to będzie twoje nowe ulubione wrestlingowe show Pawle” pomieszane z “oby to nie był shit”.

 

Komentatorami są Alex Shane i... Jim Ross!!! To już pierwszy plus dla nich :)

 

Dobra, lecimy z głównym daniem, które rozpoczęło się... słabo... Najpierw Grado (błagam...), którego promo przerwał niejaki Dave Mastiff razem ze swoimi dwoma pomagierami. Nie wiem, kto dziś wypadł gorzej na micu? Dave mówił tak, jak dziecko recytujące wierszyk w przedszkolu – ch*j, d*pa i kamieni k*pa... słabo panie, słabo... Sama walka nie lepsza. Fatalny wybór na title match, którym to coś było, bowiem stawką został tutaj World of Sports Championship... Po gongu Grado był próbował być śmieszny, a Mastiff go zniszczyć, co nawet mu wyszło. Po nietrafionym Swantonie z drugiej liny ulubieniec lokalnej publiki zaskoczył opponenta kilkoma łokciami, Stinger Splashem i Big Bootem, a kiedy wszedł na narożnik nieuwagę sędziego wykorzystał człowiek Mastiffa – Sha Samuels, który zzrzucił Grado a po Cannoballu (akcja znana z tego, że używa jej Kevin Owens, polega ona na uderzeniu leżącego w narożniku rywala dupą, po wykonaniu fikołka w powietrzu), swoją drogą brawo za wykonanie takiej akcji przy tak wielkiej masie, Mastiff uzyskał pin. Klasyczny booking gdzie face przegrywa po interwencji. Byłem zadowolony z tego wyniku, dopóki nie uświadomiłem sobie, że następstwem takiego bookingu jest... zemsta face'a, który w rewanżu zamiasta rywalem ring. To jest dramat, że ktoś taki jak Grado będzie musiał wygrać walkę. Przy okazji – proszę, wytłumaczcie mi fenomem tego gościa – jest głupi i nie śmieszny, a jednak publika go kocha... Wtf?

 

Tym czasem na zapleczu przedstawiono nam naszego nowego General Managera, a przedstawienia dokonała niejaka Natalia (brzydsza, gorsza i cały czas śmiejąca się bez powodu wersja pań od wywiadów z WWE). Wywiad przerwało pojawienie się najpierw naszego ulubieńca Grado, a potem ferajny Mastiffa, którzy lekko się posprzeczali.

 

Za chwilę puścili nam migawkę, gdzie, pożal się Boże, Grado mówi nam znane z innej federacji "don't try this at home", a za chwilę jesteśmy gdzieś na zapleczu, gdzie dochodzi do drugiej wersji wywiadu z GM'em. Ten zapowiada Battle Royal o status pretendenta do pasa. Karny kutas za to, że w tle było widać ekipę przygotowującą arenę/ sprzątającą po gali – tego nie powinni pokazywać, chyba że wywiad zamykałby show...

 

Druga walka. Ladder Match o kontrakt na... bycie w walce o bycie pretendentem... zaraz... kontrakt na wejście do Battle Royal :D Ok, skisłem. Przyznaję, tego jeszcze nie grali – walcz w ryzykownym i prestiżowym Ladder Matchu o bycie w Battle Royal... to tak jakby do turnieju o Puchar Wójta Gminy Wilkowyje nie przyjęli Barcelony, jeśli ta nie wygra najpierw w tym sezonie Ligi Mistrzów :D Ok, koniec pastwienia się nad tym (bez)sensem. Czas na przedstawienie zawodnikow – Nr 1 czyli Kenny Williams. 23. letni zawodników wychodzący do ringu z deskorolką, kopia Marka Andrewsa, tyle że mocno roztańczona, podobnie zresztą jak i jego rywal – Nr 2 Sam Bailey, zapowiedziany jako "The most underrated talent in British Wrestling". Zobaczymy. Nr 3 – CJ Banks, podobno brawler – wierzę Ci JR, że nie kłamiesz, bo osobiście pierwszy raz widzę typa. Nr 4 – Delicious Danny – tańczący kowboj...ok... Tylko Banks nie tańcuje, co stawia go jako faworyta (bo chociaż różni się czymś od reszty). Jako wielki fan walk z drabinami muszę powiedzieć, że walka niczego nie urwała... poziom był, jak można się było spodziewać, nienajgorszy, tj. Panowie spisali się, jak na drugą ligę brytyjską przystało, przyzwoicie. Fajnym motywem była cała czwórka stojąca na drabinach, a na zwycięzce wybrali tego, który tu zaprezentował się chyba najlepiej. Największy minus – czas. Prawdopodobnie najkrótszy Ladder Match jaki widziałem.

 

Są i kobitki. Alexis Rose vs. Viper. Pierwsza całkiem ładna, zaś druga... ponad 200 funtów (nie łapie się do dywizji Cruiserów ;) ) z wężem na szyi. Jak dla mnie to słaba podróbka Jacka Robertsa. Aż masz ochotę dać jej like'a na facebooku pod fanpagem tylko po to, żeby z szyderczym uśmiechem kliknąć po chwili "nie lubię tego". Naprawdę, to bardzo misterny plan. Pojedynek był squashem. Oczywiście wygrywa nasza miłośniczka boa dusicieli (bez skojarzeń panowie). Co powiem o walce? Po prostu była.

 

Były kobiety, czas na tag teamy. Joe & Mark Coffey. Niestety bez theme songu z Iron Mana, jednak publika i tak nuciła ten kawałek. Ich rywalami byli znany min. z WCPW Rampage oraz Ashton Shmith. Zwycięzcami i zarazem uczestnikami Battle Royal zostali bracia Coffey. Dobry wybór, gdyż są dużo lepsi ringowo i bardziej charyzmatyczni od opponentów. Btw. Ashton wygląda jak młodszy brat Ricocheta ;)

 

Idziemy dalej. Kolejny uczestnik Battle Royal is... El Ligero, który pokonał Zacka Gibsona. Tych panów chyba nie muszę przedstawiać? Najlepszy europejski luchador przechodzi dalej, co mnie osobiście cieszy. Pojedynek na niezłym poziomie. A przy okazji, w segmencie na Backstage'u, gdzie ani GM, ani mistrz, ani jego psy nie wypadli za ciekawie, ten pierwszy ogłosił, że ci ostatni wchodzą do Battle Royal, tak więc zawalczą z Grado, Coffey'ami, Krzysztofem El Ligerem, Kennym Williamsem oraz specjalnym zawodnikiem, którego nazwisko poznamy dopiero niedługo...

 

... wracamy do ringu gdzie wybija gong, zawodnicy rozpoczynają walkę, a ja strzelam facepalma, kiedy okazuje się, że w ringu jest ich tylko 7. Where is zapowiedziana przed chwilą gwiazda? Kenny, Ligero i Coffey'e lecą (wszystkich wyrzucili ludzie Mastiffa – świetna promocja stajni!) Kiedy wydaje się, że Grado ma przejebane, nagle gra theme i wchodzi ostatni uczestnik walki.... kanadyjski "British Bulldog" – Davey Boy Smith (tak, ten który miał pasy Tag Team w WWE z Kiddem i który walczył w Japonii razem z Archerem). Cóż... niby wszystko ok, tylko boli widok British Bulldoga z KANADY... ja rozumiem hołd dla ojca, ale trochę to dziwnie wygląda. Przynajmniej na gaciach ma flagę nie tylko UK, ale też swojego kraju. Do tego mam mdłości na myśl, że pewnie pomoże Gradowi wygrać... co po chwili okazuje się prawdą, Davey szybko wypada, ale wraca i eliminuje resztę, kiedy Grado leży już na noszach. Theme Mastiffa, który ma przed sobą żadnego rywala. Skoro pokonał go będącego w pełni sił, to połamanego tym bardziej. Sędzia wyrzuca ludzi Mastiffa z okolic ringu, a ten daje promo. Już nie tak recytowane (najszybszy postęp w historii wrestlingu!) ale również niezbyt dobre. Właściwie to całość uratowały chatny "what" z publiki. Walkę przewijałem. Chujrado wygrał... wygrał mimo złamań... gorszy niż John Cena...

 

Podsumowując: Dobrze, że nie nastawiałem się za bardzo, gdyż gala wyszła taka sobie. Generalnie gdyby w miejsce Grado dali... kogokolwiek, to byłoby spoko, a tak to nie dość, że wszystko było przewidywalne jak to, że za rok będzie zimowa olimpiada, to jeszcze głównym aktorem nowej-starej federacji jest człowiek, którego osobiście (i chyba nie jestem w tym jedyny) szczerze nie trawię... no ale cóż, dam im jeszcze szansę, jednak czarno to widzę.

 

 

 

Liczę na wasze komentarze, bo to one jako jedyne mogą zmotywować mnie do działania lub poprawić jakość moich (pewnie dość słabych) wypocin. Proszę także o udostępnianie tego bloga innym na różne sposoby. Z góry wielkie dzięki. Have a nice day!

paul_heyman_guy